Poranna redakcyjna kawa
Jak to mówią, historia lubi się powtarzać.
W 1956 roku Francja i Wielka Brytania wykoncypowały sobie zajęcie Kanału Sueskiego i do tworzenia tego dzieła zaprosiły „żymiańską armię”. Pomysł wyhuśtania z interesu nie spodobał się USA, które przypomniały premierowi UK Anthonemu Edenowi i premierowi Francji Guy Molletowi o zaciągniętych pożyczkach i konieczności ich natychmiastowych spłat i tak wywijanie szabelką się skończyło.
Obecny prezydent Francji ”Bóg z wami” Macron, tak jak jego poprzednik 68 lat wcześniej, postanowił wysłać rodzimych guerrers tym razem do ukraińskich okopów i to w czasie, kiedy Waszyngton postanowił zakończyć wojnę. „Bóg z wami” Macron do zabawy postanowił zaprosić, a jakże Brytyjczyków i kraj z dykty. We francuskiej telewizji fachowcy na mapie już pokazywali, gdzie zostaną rozmieszczone wojska, ale wydaje się, że z wojennej gorączki prezydenta Francji postanowili wyleczyć sami wojskowi, oświadczając ustami ministra obrony Sebastiena Lecornu, który stwierdził, że wysłanie francuskich żołnierzy nie było na stole i chodziło raczej o obecność zachodnich trenerów wojskowych do Ukrainy.
Pomysł zaangażowania się Europy w wojnę w Ukrainie, a tym bardziej swoich soldatów, nie spodobał się kanclerzowi Olafowi „Srogiemu”. Do konfliktu małżeńskiego Macron-Scholz w roli ciotki przyzwoitki doszusował premier kraju z dykty Donald Tusk, którego zadaniem ma być pogodzenie zwaśnionej pary, żeby ostatecznie wylądowali w wystygłym małżeńskim łożu.
Ale gdzie tu podobieństwo do wydarzeń sprzed 68 lat? USA jeszcze nie pokazały miejsca w szeregu prezydentowi “Bóg z wami” Macronowi, ale jeśli już pokażą, to podzieli los Guya Molleta.