Redakcyjna kawa #53

, , , , ,

Poranna redakcyjna kawa

Mówi się, że wspomnienie jest formą spotkania, najczęściej takie spotkania odbywamy w Święto Zmarłych i w Zaduszki, dotyczy to także mnie. W te dwa listopadowe dni moje myśli krążą wokół osób, które spotkałem na swojej drodze życia.

Taką postacią był prof. Shin Anzai, którego miałem przyjemność poznać prawie 30 lat temu i patrząc z perspektywy czasu i okoliczności powstania naszej znajomości, a może i przyjaźni? Obaj byliśmy po prostu na nią skazani. Jechałem wtedy pociągiem z Pragi do Wiednia, do mojego nauczyciela Hansiego Isao Ichikawy głowy szkoły Doshinkan. Rozsiadłem się w przedziałowym fotelu, nie byłem zbyt szczęśliwy, bo moje miejsce nie znajdowało się przy oknie, ale pośrodku. W pewnym momencie drzwi rozsunęły się i pojawiła się postać starego Japończyka, ukłonił się na przywitanie, zerknął na bilet później na ponumerowane miejsca i usiadł naprzeciwko mnie. Zerknął na umieszczoną przeze mnie w miejscu na bagaże białą torbę z napisem Karate Do Doshinkan i zapytał z uśmiechem czy jest moja i czy trenuję tę szkołę walki. Odpowiedziałem, że tak i że jadę do mojego nauczyciela, wtedy pokiwał głową z aprobatą na moje zainteresowania i zapytał skąd jestem. Oczywiście odpowiedź mogła być tylko jedna, na co profesor jeszcze bardziej rozpromienił się – To cudownie! Mam ogromny szacunek do Polaków i Polska jest bliska mojemu sercu – odparł Pan profesor. Nim pociąg opuścił praski dworzec, oddaliśmy się wielogodzinnej rozmowie o życiu, pasji, Polsce i Japonii. Po przybyciu do Wiednia jeszcze w przedziale zaprosił mnie do japońskiej restauracji, gdzie czekał na niego zarezerwowany stolik i przy sushi i sake kontynuowaliśmy rozmowę. To od niego dowiedziałem się, że w wojnie japońsko-rosyjskiej po stronie Cesarstwa Japonii jak i po niej służyło wielu Polaków, spora ich grupa zachowała swoje stopnie, dowódcą jego ojca lub wujka (już nie pamiętam dokładnie) był właśnie Polak. W pewnym momencie zaśpiewał nawet japońską piosenkę wojskową do melodii „My Pierwsza Brygada”. Co ciekawe Shin Anzai był gorliwym katolikiem, profesorem honorowym na katolickim Uniwersytecie Sophii w Tokio oraz jedynym wówczas z Azji członkiem Rady Papieskiej ds. Świeckich. Z niezwykłą pasją opowiadał o miłości do muzyki Chopina, cieszył się ze zmian, jakie miały miejsce wówczas w Polsce. Ale to, co ujęło mnie w nim, to niezwykłe ciepło ogromne współczucie dla drugiego człowieka. Był to czas kiedy Europa żyła jeszcze wojną w dawnej Jugosławii, był prawdziwie wstrząśnięty tym, jak religia może być wykorzystywana przeciwko narodom, nacjom. Nasze spotkanie zakończyliśmy około północy, wymieniliśmy się adresami, przy czym kolejne spotkanie ustaliliśmy na dzień następny o godzinie 17:00 po Katedrą św. Szczepana, niestety na to spotkanie Shin Anzai nie przybył.

Po paru tygodniach dostałem pierwszy list od profesora, w którym przepraszał, że nie dotarł. Nasza korespondencja trwała kolejne dwa lata, w każdym liście zapraszał mnie do siebie do Tokio i za każdym razem z dokładnym planem mojego pobytu. Ostatni list otrzymałem w listopadzie lub grudniu 1998 roku, był to list krótki, profesor pisał w nim, że cieszy się z naszej znajomości, list zakończył podpisem „Twój prof. Shin Anzai”. Przez kilka dni jego treść nie dawała mi spokoju w końcu zadzwoniłem do niego. Odebrała kobieta, która poinformowała mnie, że profesor zmarł, okazało się, że odszedł zaledwie na tydzień przed wysłaniem do mnie listu.

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest
Pocket
WhatsApp

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *