Poranna redakcyjna kawa
Mówi się, że wspomnienie jest formą spotkania, najczęściej takie spotkania odbywamy w Święto Zmarłych i w Zaduszki, dotyczy to także mnie. W te dwa listopadowe dni moje myśli krążą wokół osób, które spotkałem na swojej drodze życia.
Taką postacią był prof. Shin Anzai, którego miałem przyjemność poznać prawie 30 lat temu i patrząc z perspektywy czasu i okoliczności powstania naszej znajomości, a może i przyjaźni? Obaj byliśmy po prostu na nią skazani. Jechałem wtedy pociągiem z Pragi do Wiednia, do mojego nauczyciela Hansiego Isao Ichikawy głowy szkoły Doshinkan. Rozsiadłem się w przedziałowym fotelu, nie byłem zbyt szczęśliwy, bo moje miejsce nie znajdowało się przy oknie, ale pośrodku. W pewnym momencie drzwi rozsunęły się i pojawiła się postać starego Japończyka, ukłonił się na przywitanie, zerknął na bilet później na ponumerowane miejsca i usiadł naprzeciwko mnie. Zerknął na umieszczoną przeze mnie w miejscu na bagaże białą torbę z napisem Karate Do Doshinkan i zapytał z uśmiechem czy jest moja i czy trenuję tę szkołę walki. Odpowiedziałem, że tak i że jadę do mojego nauczyciela, wtedy pokiwał głową z aprobatą na moje zainteresowania i zapytał skąd jestem. Oczywiście odpowiedź mogła być tylko jedna, na co profesor jeszcze bardziej rozpromienił się – To cudownie! Mam ogromny szacunek do Polaków i Polska jest bliska mojemu sercu – odparł Pan profesor. Nim pociąg opuścił praski dworzec, oddaliśmy się wielogodzinnej rozmowie o życiu, pasji, Polsce i Japonii. Po przybyciu do Wiednia jeszcze w przedziale zaprosił mnie do japońskiej restauracji, gdzie czekał na niego zarezerwowany stolik i przy sushi i sake kontynuowaliśmy rozmowę. To od niego dowiedziałem się, że w wojnie japońsko-rosyjskiej po stronie Cesarstwa Japonii jak i po niej służyło wielu Polaków, spora ich grupa zachowała swoje stopnie, dowódcą jego ojca lub wujka (już nie pamiętam dokładnie) był właśnie Polak. W pewnym momencie zaśpiewał nawet japońską piosenkę wojskową do melodii „My Pierwsza Brygada”. Co ciekawe Shin Anzai był gorliwym katolikiem, profesorem honorowym na katolickim Uniwersytecie Sophii w Tokio oraz jedynym wówczas z Azji członkiem Rady Papieskiej ds. Świeckich. Z niezwykłą pasją opowiadał o miłości do muzyki Chopina, cieszył się ze zmian, jakie miały miejsce wówczas w Polsce. Ale to, co ujęło mnie w nim, to niezwykłe ciepło ogromne współczucie dla drugiego człowieka. Był to czas kiedy Europa żyła jeszcze wojną w dawnej Jugosławii, był prawdziwie wstrząśnięty tym, jak religia może być wykorzystywana przeciwko narodom, nacjom. Nasze spotkanie zakończyliśmy około północy, wymieniliśmy się adresami, przy czym kolejne spotkanie ustaliliśmy na dzień następny o godzinie 17:00 po Katedrą św. Szczepana, niestety na to spotkanie Shin Anzai nie przybył.
Po paru tygodniach dostałem pierwszy list od profesora, w którym przepraszał, że nie dotarł. Nasza korespondencja trwała kolejne dwa lata, w każdym liście zapraszał mnie do siebie do Tokio i za każdym razem z dokładnym planem mojego pobytu. Ostatni list otrzymałem w listopadzie lub grudniu 1998 roku, był to list krótki, profesor pisał w nim, że cieszy się z naszej znajomości, list zakończył podpisem „Twój prof. Shin Anzai”. Przez kilka dni jego treść nie dawała mi spokoju w końcu zadzwoniłem do niego. Odebrała kobieta, która poinformowała mnie, że profesor zmarł, okazało się, że odszedł zaledwie na tydzień przed wysłaniem do mnie listu.