Redakcyjna kawa #125

Poranna redakcyjna kawa

Podczas dzisiejszego spaceru z psem o totalnie dzikiej w niedzielę porze 5 rano wsłuchiwałem się w śpiew ptaków, pośród których prym wiodły Turdus merula lepiej znane jako Kos. Odnoszę wrażenie, że z każdym rokiem przylatują coraz wcześniej. Stałem więc i chłonąc, ich trele zupełnie zapomniałem, o łez padole. Śniadając – przez uchylone okno wciąż wsłuchiwałem się w ich śpiewy, wysiadając z samochodu pod redakcją, wciąż słyszałem kosy jakby się uwzięły na mnie, ale wiadomo, że jestem dla nich tylko nic nieznaczącym przechodniem, bo rozpoczęła się gra o utrzymanie gatunku. W takich okolicznościach przyrody nie mam serca pozbawiać Was nadziei, co do lepszego świata, więc kawa, będzie lekka i przyjemna w dodatku w towarzystwie Stanisława Tyma.

Kilka lat temu… Zaraz, niech pomyślę, kiedy to było? Wychodzi na to, że w 2015 – gościem „Nocy z Bareją czyli Przedostatnią paróweczką hrabiego Barry Kenta” imprezy organizowanej przez Waldka Wilka i Jeleniogórskie Centrum Kultury był ów Stanisław Tym (ci, którzy nie wiedzą, kim jest Stanisław Tym, nawet niech się nie kompromitują niewiedzą). Więc zajęty organizacją „Barejady” Waldek Wilk poprosił mnie, żeby przez kilka godzin potowarzyszył Panu Stanisławowi.

Oczywiście propozycję przyjąłem z wielką radością, wszak Pan Stanisław był i jest moim wielkim idolem. Podszedłem, do Pana Tyma przedstawiłem się i oznajmiłem, że będę towarzyszył Mu przez kilka najbliższych godzin. Wyszliśmy więc na ulice, na których Pan Stanisław znalazł słynny kamień z Jeleniej Góry, to znaczy z Jasnej Góry, po którym stąpał – wiadomo kto, a który przekazał Stanisławowi Barei w Londynie w filmie „Miś” (Kto nie zna tego filmu, niech się nie kompromituje niewiedzą).

Gdy tak przechadzaliśmy się jeleniogórskimi chodnikami, Pan Stanisław zaproponował mi, żebym zrobił mu kilka zdjęć, które wykorzysta do książki autobiograficznej. Propozycję przyjąłem z rozkoszą. Po drodze Mistrz zatrzymał się przy straganach i kupił lateksową maskę niczym z horrorów. Idąc ulicą Bankową, zauważył gołębie- zapytał, gdzie można kupić bułki. Wskazałem Mu, że naprzeciwko jest piekarnia. Pan Stanisław skierował swoje kroki do sklepiku, w którym pozostawiając bilety Narodowego Banku Polskiego nabył kilka pszennych bułek. Usiedliśmy na ławce, a mój podopieczny karmił gołębie, rozmawiając z nimi przez dobre pół godziny. Nagle Pan Stanisław, prostując się zadał pytanie – Gdzie, tu można zjeść, coś dobrego? Neurony w moim mózgu stanęły na baczność: lista knajp, restauracji, barów wyświetliła się w mojej pamięci. Zapytałem ostrożnie, na co ma ochotę. Na co Pan Tym odpowiedział, że na chińszczyznę. Odetchnąłem z ulgą, bo restaurację z takowymi potrawami mieliśmy wręcz za plecami. Weszliśmy do środka i Pan Stanisław zamówił kaczkę. Czekając na potrawę i konsumując ją rozmawialiśmy między innymi o współpracy ze Stanisławem Bareją. Zapytałem, czy pracując nad scenariuszami do filmów, nie raczyli się wyskokowymi płynami. Pan Tym energicznie zaprzeczył, mówiąc, że wówczas byli aniołami trzeźwości. Spotykali się mniej więcej o godzinie 9. Pani Krystyna (żona Stanisława Barei) przygotowywała kanapki i herbatę i przez 8 godzin pracowali nad scenariuszem, przy czym Pan Bareja skracał dialogi mojego rozmówcy.

Zapytałem Pana Tyma jak powstawał scenariusz i dialogi do „Rozmów przy wycinaniu lasu”. (Kto nie zna tej sztuki, a szczególnie w wersji telewizyjnej, niech się nie kompromituje). Chodziło mi o to czy podsłuchiwał naturszczyków i później wykorzystywał je. Pan Stanisław z lekka obruszył się, po czym dodał – Panie Robercie, jestem zawodowcem, wszystko, co można usłyszeć w rozmowach jest mojego autorstwa. Przyznam się bez bicia, że do „rozmów” wracam przynajmniej dwa razy w miesiącu od przynajmniej 20 lat.

Czas mijał, po jeszcze krótkiej przechadzce nasze kroki skierowaliśmy do JCK-u i w tym miejscu muszę zwrócić uwagę, że Pan Stanisław miał problemy z chodzeniem. Lekko przygarbiony sprawiał wrażenie jakby każdy krok sprawiał Mu problem, ale pod wieczór, kiedy obserwowałem go za kulisami, zauważyłem niesamowitą metamorfozę. Tuż przed wejściem na scenę wyprostował się i niczym młodzieniaszek wręcz wbiegł na scenę, pokazując swoją klasę, a przede wszystkim szacunek do odbiorcy.

Kilka dni po naszym spotkaniu zadzwoniłem do Stanisława Tyma z informacją, że zdjęcia są gotowe. Pan Stanisław zapytał, ile ma mi zapłacić, za nie. Drapiąc się po głowie, długo się zastanawiałem i w końcu wypaliłem, że za około 20 zdjęć chciałbym dostać 300 zł. W słuchawce usłyszałem: “Pan chyba żartuje Panie Robercie?” Na co jak zbity pies odpowiedziałem: “Może być i dwieście.” Pan Stanisław, odpowiedział, że to jakiś żart. Ja zamilkłem, nastąpiła cisza w słuchawce (może 10 sekundowa), po której Pan Stanisław zapytał, dlaczego nie mam szacunku dla siebie i swojej pracy. Bełkocząc coś tam odpowiedziałem, na co Stanisław Tym zapytał, czy 1000 zł usatysfakcjonuje mnie, zażenowany odpowiedziałem, że tak. I tu Pan Tym dał mi kolejną lekcję: “Musi Pan się szanować, proszę mi to obiecać, bo więcej nie będziemy współpracować.” Złożyłem solenną obietnicę, po tym zdarzeniu sporadycznie dzwonię przy różnych okazjach do Pana Stanisława lub wysyłam mu kartki.

Ot i taka niedzielna historia, ale za to jutro nie będzie przebacz 😉

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest
Pocket
WhatsApp

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *