Strefa Gazy to powolna śmierć. Palestyńczycy, podzielą los rdzennych mieszkańców Ameryki
Kiedy 11 listopada ulicami Wrocławia przeszedł Marsz Niepodległości, w tłumie powiewających biało-czerwonych flag wyróżniał się jeden głos. Głos człowieka, który polską niepodległość celebruje z dumą, ale o wolności własnej ojczyzny może już tylko marzyć. Tamer Rishmawi, chrześcijanin urodzony w Betlejem, a od piętnastu lat mieszkaniec Gliwic, nie przychodzi do nas z politycznym manifestem. Przychodzi ze świadectwem powolnego znikania narodu, który świat spisał na straty. Jego diagnoza jest brutalna: Palestyńczyków czeka los rdzennych mieszkańców Ameryki. Rezerwat albo niebyt.
Rishmawi burzy jeden z najtrwalszych mitów, jakimi karmi nas zachodnia propaganda – mit o odwiecznej wojnie religijnej.
„To nie jest wojna muzułman przeciwko Żydom. To jest wojna polityczna przeciwko okupacji”, mówi z naciskiem gość programu Świat, w którym żyjemy. Tamer jest chrześcijaninem, podobnie jak wielu jego rodaków, których przodkowie żyli na tych ziemiach od czasów Chrystusa. Dla izraelskiej machiny wojennej wyznanie nie ma jednak znaczenia. Liczy się tylko to, że są niewłaściwego pochodzenia.

Życie na smyczy
Rishmawi, który swoje życie związał z Polską i tu założył rodzinę, używa plastycznych porównań, by uzmysłowić, czym jest apartheid XXI wieku. Nam, Polakom, historia rozbiorów i okupacji powinna być bliska, ale brakuje nam wyobraźni, by zrozumieć codzienność Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu.
„Wyobraź sobie, żeby jechać z Gliwic do Katowic, to trzeba mieć pozwolenie Niemca. Czy Polacy by na to pozwolili?”, pyta retorycznie Rishmawi.
To nie jest hiperbola. To palestyńska codzienność. Wyjazd do pracy, wizyta w szpitalu, powrót do domu w Betlejem – każdy z tych ruchów wymaga zgody izraelskiego żołnierza. Żołnierza, który – jak zauważa gość programu – może wyciągnąć broń i zabić, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji. Palestyńczyk we własnym kraju jest człowiekiem nie drugiej, ale wręcz piątej kategorii. Bo najpierw są Izraelczycy, Amerykanie, Europejczycy, Rosjanie… Nawet posiadanie polskiego paszportu nie chroni Tamera Rishmawi przed upokorzeniem na granicy kontrolowanej przez Tel Awiw.
Hamas jako dziecko wojny
W rozmowie musiało paść też pytanie o Hamas. W zachodnim przekazie to przyczyna wszelkiego zła. Dla Rishmawiego sprawa jest jednak bardziej złożona.
„Hamas jest dzieckiem tej wojny, tej okupacji. Gdyby nie była okupacji, to Hamas w ogóle nie miałby prawa istnieć”, tłumaczy. Organizacja ta powstała blisko 40 lat po rozpoczęciu okupacji jako ruch oporu, a nie przyczyna konfliktu.
Rishmawi stawia odważną tezę: Izrael wcale nie chce zniszczyć Hamasu. Istnienie wroga jest idealnym paliwem dla machiny wojennej i doskonałym pretekstem do czystek etnicznych. Bez Hamasu świat mógłby zacząć pytać o prawa człowieka. Z Hamasem – można bombardować szpitale i szkoły w imię walki z terroryzmem.
To, co dzieje się w Strefie Gazy, a co Magdalena Trojanowska w swojej książce Ziemia nieobiecana wprost nazywa ludobójstwem i poligonem doświadczalnym dla nowych technologii zabijania, jest w istocie realizacją planu Wielkiego Izraela. Planu, w którym dla Palestyńczyków nie ma miejsca.

Semici gorszego boga
Jednym z najbardziej poruszających momentów rozmowy jest wypowiedź gościa z Betlejem, kiedy demaskuje hipokryzję pojęcia antysemityzm.
„Ja jestem Semitą, więc bycie antysemitą nie znaczy być anty-Izrael”, wyjaśnia. Palestyńczycy, jako ludność rdzenna, są Semitami z krwi i kości. Tymczasem w Europie to pojęcie zostało zmienione i stało się polityczną pałką, kneblem zamykającym usta każdemu, kto odważy się skrytykować działania rządu Netanjahu.
Koniec iluzji
Czy jest nadzieja na pokój? Czy dwa państwa mogą istnieć obok siebie? Rishmawi, mimo młodego wieku, jest pozbawiony złudzeń. Z jego słów bije przerażający pesymizm, wynikający z chłodnej analizy dysproporcji sił.
„Nasza sytuacja w Palestynie skończy się tak, jak Indianie w Ameryce”, mówi wprost. „Zostanie kilku Palestyńczyków mieszkać na ten teren, żeby tylko Izrael mówił: patrzcie, są tutaj, mieszkają wśród nas”, dodaje rozgoryczony Gliwiczanin.
To wizja rezerwatu. Skansenu dla niedobitków, którzy przetrwają obecną rzeź. Rishmawi przypomina, że Palestyńczyków żyjących na uchodźstwie jest już więcej niż tych w ojczyźnie. Masowe deportacje, o których coraz głośniej się mówi, to nie tylko groźba – to proces, który trwa od 1948 roku, od pierwszej Nakby.
Świadectwo Tamera Rishmawiego to wyrzut sumienia dla nas wszystkich. Polak-Palestyńczyk, sąsiad z Gliwic, patrzy na zagładę swojego narodu, podczas gdy my debatujemy o dyplomacji. Palestyna nie jest ziemią nieobiecaną. Jest ziemią zdradzoną. I jeśli spełni się czarny scenariusz Rishmawiego, za kilkanaście lat o Palestynie będziemy czytać w podręcznikach historii tak samo, jak czytamy o plemieniu Apaczów czy Siuksów – z nutą nostalgii, która niczego już nie zmieni.
W dniach kiedy rejestrowana była rozmowa z Tamerem Rishmawim, Strefę Gazy nawiedziły ulewne deszcze jeszcze bardziej pogarszając beznadziejną sytuację koczujących w tymczasowych obozach Palestyńczyków.



















