Poranna redakcyjna kawa
Narzekają państwo, że poczta źle działa? Przesyłki nie są doręczane na czas? No to teraz, gdy zobaczycie listonosza „na waszym rejonie”, to zróbcie sobie z nim zdjęcie, bo za chwilę nie zobaczycie go długo albo wcale.
Jak uprzejmie donosi Rzeczpospolita – Poczta Polska zlikwiduje tysiące etatów, a placówki ograniczą działalność. Według „rzepy” PP zredukuje od 5000 nawet do 10 000 etatów poprzez niezapełnianie wakatów po pracownikach odchodzących na emeryturę czy tych, którym kończą się umowy.
Szanowna „derekcja” planuje również zwolnienia grupowe, które miałyby objąć administrację. Ponoć pomysł zrodzony w Warszawie przy ul. Rodzin Hiszpańskich podyktowany jest gwałtownym spadkiem listów do dostarczenia i to w momencie, kiedy wiele urzędów pocztowych boryka się z brakiem listonoszy. Niezłe jaja, co?
Stali czytelnicy porannej kawy zapewne wiedzą, że temat Poczty Polskiej jest mi bliski, bo przez 8 lat (2003-2011) pracowałem jako listonosz wiejski (Czarne i Staniszów). Mój rejon 33 swego czasu był jednym z największych rejonów w Polsce pod względem punktów doręczeń. Tego typu fantasmagorie o ratowaniu PP przeżyłem kilka razy. Każda była nieudana, więc i ta taka będzie.
Jak to było za moich czasów? W rejon wyjeżdżałem o godzinie 8 rano, a na „bazę” wracałem około 16-18. Wszystko zależało od ilości listów do doręczenia, listów poleconych, zwykłych, a także ilości paczek i przekazów do doręczenia. Oczywiście w okresie przedwyborczym niemalże priorytetem pod względem doręczenia były ulotki kandydatów, a to do rady miasta, a to do kurnika większego i mniejszego.
Rozliczani byliśmy również ze sprzedaży, więc bagażnik zapchany był kołdrami, zniczami, długopisami, gazetami, czy też kalendarzami. Adresaci szybko przyzwyczaili się do naszej komiwojażerki. Pamiętam, jak kiedyś pewna pani zupełnie poważnie zapytała mnie, czy nie mam do sprzedania trutki na szczury… Serio, nie zmyślam. Już wtedy wiele rejonów było przeciążonych i pojawiły się pomysły nad zreformowaniem funkcjonowania narodowego operatora pocztowego.
Wówczas ktoś o wybitnym umyśle reformatorskim wpadł na pomysł, żeby w zamian zwiększenia zatrudnienia, odciążyć rejony w exelu, czyli zaniżyć tzw. obciążenia rejonu. Liczono czas wrzucania listów do skrzynek, nierealnego w warunkach wiejskich, czas dojazdu do skrzynek i gospodarstw domowych, ilość czasu na doręczenie listu poleconego. Kafka ani Bareja, by tego nie wymyślił i takich pomiarów przeżyłem w urzędzie nr 14 kilka i za każdym razem obciążenie wychodziło kontrolerom mniejsze, choć poczty do doręczenia, nie ubywało. To spowodowało, że duża grupa doświadczonych listonoszy zaczęła odpływać, a w tej grupie znalazłem się także ja.
Teraz jak słychać postanowiono nie obcyndalać się w tańcu, a obciążenie rejonów postanowiono zmniejszyć redukując etaty. A może, zamiast wysyłać listonosza w rejon nakazać adresatom obowiązkowe codzienne wizyty w urzędzie pocztowym po odbiór przesyłki lub sprawdzenie, czy takowa dotarła, ale wtedy „derekcja” PP musiałaby wyposażyć urzędy w leżakownie, bo nim klienci dotrą do okienka, to nabawią się żylaków.